head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

rocketman. co poszło nie tak? recenzja.

Najpierw – w tym filmie nie ma żadnych emocji. Ani wydarzenia, ani losy głównego bohatera, ani postacie otaczające nie wygenerowały u mnie jakichkolwiek emocji. Nie zbudowały żadnej relacji – ogląda się to na chłodno i dystansem, jak jakiś zapis wideo starego koncertu, który obejrzeliśmy wielokrotnie. Wychodzi to bardzo mocno, jak zestawić film Dextera Fletchera choćby z „A star is born” Bradleya Coopera. Co dziwne – nie wiem, skąd taka reakcja – a w zasadzie brak reakcji?

Być może z powodów, które poniżej.

Po drugie. „Rocketman” to korowód szalenie płytkich i durnych postaci. To samo dotyczy relacji między nimi. Weźmy przykład pierwszy z brzegu – rodzinę Eltona. Schematy jak z romansu piętnastolatki: nikt nie głaskał głównego bohatera, mamusia nie przytuliła, tatuś krzyczał na mamusię i nie pozwalał Eltonowi brać swoich wynyli. A pani w szkole muzycznej spoglądała surowym okiem i nawet – ozgrozo – kazała grać gamę! Opresja rodzina pełną gębą. Tak rodzą się złamane osobowości, które nie umieja wziąć odpowiedzialności za własne czyny – bo przecież zaprogramowano je w takich tramatycznych rodzinach! Jednak w trakcie filmu ani raz nie widać, aby główny bohater chciał porzucić te uzależnienia, ślepe uliczki losu itd.

Skoro tak, to po co Elton w scenie otwierającej film trafia na terapię? Od razu wylicza baaardzo długą listę swoich uzależnień, ale z ciągu dalszego wynika, iż żadne z nich nie jest ani obciążeniem, ani wyrzutem sumienia Eltona. Oglądamy relacje, które są trywialne i pozbawione śladu autentyzmu. Jak z podręcznika „jak zostać psychonalitykiem w weekend? Podręcznik dla idiotów”. Patrzymy na to i za nic nie czujemy ani bólu, ani zawodu, ani tragedii. Nie ma w tym śladu późniejszych motywów, ani dążeń głównego bohatera.

Po trzcie. Razi niezmiernie dosłowność i łopatologia obrazowania. To jak oglądać gargantuiczne ego Eltona. Spójrzmy na fantazję o pierwszym koncercie w klubie USA. Jak zobrazowano euforię – jako cyrkową fanaberie z postaciami unoszonymi na sznurkach! Patrząc na to, nie wiedziałem, czy parsknąć śmiechem, czy wpaść w uniesienie (sic!). To kreskówki dla dzieci, czy muzyczna biografia dla dorosłych?

Ten trywilizm i prymitywizm tym bardziej razi, bo przecież jest parę wątków, które dowodzą pewnej inteligencji autorów. Przywołana wyżej scena otwierająca – jak Elton wchodzi w przebraniu diabła i w miarę swojej opowieści, w której odkrywa się przed grupą teraupeutyczną – zdejmuje sceniczne atrybuty w miarę odsłaniania swojego wnętrza, kończąc na stroju w szlafroku, niemal obnażony. Albo – zniuansowana relacja pisenkarza z jego najważniejszym partnerem – Bernie Taupinem. Także zmarnowany trop – a przecież stanowili o wiele ciekawszy duet twórczy niż Lennon-McCartney!

Kończąc – w „Rocketman” mamy zatem świetnie muzycznie zilustrowaną, trywialną fantazję o homoseksualnym muzyku, który pławi się w bogactwie i autokreacji, bez wyraźnych motywów, bez punktów zwrotnych, opowiedziną za pomocą popkulturowych klisz.

Powiecie: sex, drugs and rock’n’roll!
Ale my to już znamy….

Pages 1 2
Prozę Miłoszewskiego dobrze się czyta. Ma tempo. Ma intrygę. Ma wyraźnie zarysowane postacie. I tutaj mamy problem. Otóż "Gniew" jest literaturą skrajnie uproszczoną i jednostronną. Miłoszewski napisał książkę z postaciami, które są zdeterminowane - dzielą się jedynie na mężczyzn - sprawców przemocny i kobiety - ofiary. Ale - uwaga! - tu nie chodzi o "sprawców": ludzi, którzy realnie i namacalnie - fizycznie lub psychicznie - dokonują aktów przemocy. Tu z przedziwnej "definicji" mężczyzna jest sprawcą - "bo może", bo jest w nim jakiś "gniew", bo jest "silniejszy". I to już Miłoszewskiemu wystarczy. To jak ze słynnym stwierdzeniem byłego premiera Millera "mężczyzna nosi ze sobą narzędzia gwałtu" - wg Miłoszewskiego to już czyni z każdego z Was Panowie - czyni gwałciciela. Realnego. Dosłownie tak. I nie ma znaczenia, że Drodzy Panowie - nigdy wam nie przyszło przez myśl, aby kobietę fizycznie zaatakować, ani psychicznie się znęcać. To czarno biała wizja, prosta - wręcz prostacka wersja manicheizmu. Na tej osi Miłoszewski buduje swoją opowieść. Jego postacie są przez to kompletnie odrealnione, nie przynoszą żadnej zmiany w swoich rolach. One są z góry narzucone. Tak się robi słabą literaturę.
Od książki autora "Ziarna prawdy" odrzuca mnie równierz niezwykła pasja zochydzania Czytelnikowi jakichkolwiek zdrowych i normalnych relacji międzyludzkich. W prozie Miłoszewskiego mamy wyłącznie sprawców i ofiary. Nie mamy normalnych rodzin - każda rodzina to miejsce w ktorym dojdzie niechybnie do przemocy wobec kobiet i/lub dzieci. Koniec. A nawet jak nic takiego się nie dzieje, to dla autora nie ma to znaczenia. Fakty nie mają znaczenia. Zatem relacje międzyludzkie w rodzinie to wyłącznie atak, obrona, trauma. Nic tego nie zmienia, bo taką definicję przyjął autor i do tego usiłuje przekonać Czytelników.
Ma to swoje konsekwencje także w języku i stylu opisu. Od początku do końca jest on mieszanką brutalnego wulgaryzmu, skrajnie prowadzącego do czegoś w rodzaju turpizmu. Moim ulubionym przykładem jest opis narodzin dziecka, który sprowadza się do "wyjścia z macicy".
Miłoszewski nie lubi ani bohaterów - także Szackiego - on nie lubi niczego. Literalnie niczego. Nie lubi miasta Olsztyn, nie lubi krajobrazu Polski, nie lubi architektury - chyba, że to niemiecka architektura, nie lubi dziennikarzy, polityków ... i można tak wymieniać jeszcze długo. Jest jeden wyjątek - wiosna. Miłoszewski zachwyca się wiosną w Polsce. Ta warstwa "przemocy w rodzinie" dominuje nad intrygą tak, że stanowi plan pierwszy bez popychania do przodu intrygi, ani budowania postaci.
Ja rozumiem, iż autor "Uwikłania" bardzo przejął się marginesem, niszą przemocy domowej. I chce jak rycerz w lśniącej zbroi, wiedziony misją poruszyć sumienia Czytelników. Sama w sobie godna pochwały intencja. Jednak w tej konkretnej realizacji - mówimy o literaturze rozrywkowej, o kryminałach, sensacji - przyczyniło się to do powstania dzieła bardzo płaskiego, zupełnie nie przekonującego, takiego w którym nawet mało wprawny Czytelnik łatwo rozpozna ideologię, a nie realny - nawet zbliżony do realnego - opis rzeczywistości w Polsce. W swojej książce Pan Miłoszewski robi proszę państwa politykę społeczną. I nawet się z tym nie kryje. W mojej ocenie wychodzi to na złe literaturze. Stoi w dramatycznym kontraście do innych książek tego autora. Gdyby autor umieścił akcję swojej książki w Danii, Finlandii lub Szwecji czy innym państwie europejskim brylujacym w statystykach przemocy wobec kobiet (dane za  The European Union Agency for Fundamental Rights), to już byłoby lepiej - mielibyśmy pozory realizmu. W "Gniewie" ich nie ma. Ta książka to krok wstecz w dorobku Miłoszewskiego. Autor przypisał się do jednej ideologii i jednej narracji, do skrajnej jej wersji. To źle wróży - jemu źle wróży - bo my, Czytelnicy na szczeście możemy nie kupić kolejnej jego książki i wybrać innego autora.
Pages 1 2

Parę dni temu kolega zadał mi proste z pozoru pytanie: jakie mamy szanse na LOTTO EUROVOLLEY POLAND 2017? Kolega wiedział, że na punkcie siatkówki mam fioła.
Niestety to pytanie spowodowało w mojej głowie pewien zamęt. Dłuższa chwila minęła, zanim odpowiedziałem: że mamy szanse na wyjście z grupy, czyli na ćwierćfinał. Ale raczej nic ponadto.

To odpowiedź krótka i względnie jasna – na szybko, publicystyczna.
Ale kryje się pod nią olbrzymi pokład niepokoju. Otóż brak medalu na tej imprezie może mieć dla polskiej męskiej siatkówki katastrofalne skutki. Łańcuch przyczynowo skutkowy widzę tak: brak sukcesu – brak widowni na halach – brak powierzchni reklamowej – znikanie sponsorów (porównaj opinię Marka Bobakowskiego Mało kto o tym mówi, ale polska siatkówka stoi nad przepaścią) Celowo warstwę samego sportu, jego jakości pomijam, bo ten efekt jest najbardziej nieprzewidywalny. Klapa na tegorocznych zawodach zapewne spowoduje odejście z reprezentacji niektórych zawodników, ale co poza tym, trudno powiedzieć.
W tym kontekście medal jest nam niezbędnie potrzebny.

(więcej…)